sobota, 24 maja 2014

Olejowanie dla zabieganych

Poza korzyściami wizualnymi, włosomaniactwo to dla mnie też dobra zabawa. Nie wiem, jak wy, ale ja uwielbiam babrać się w różnych substancjach, dobierać proporcje, mieszać je ze sobą, a potem testować. Niestety, nie zawsze jest na to czas.

Taki okres właśnie przeżywam. Końcówka semestru, szukanie stażu, do tego jeszcze nauka języków obcych, treningi i życie prywatne - nic dziwnego, że pielęgnacja włosów chwilowo zeszła na drugi plan. Jednak w pewnym momencie włosy po prostu zaczęły się domagać czegoś bardziej odżywczego. I takim sposobem, trochę przez przypadek wpadłam na pomysł, który tylko pozwala mi na dopieszczenie włosów przy bardzo napiętym grafiku, ale też okazał się bardzo im odpowiadać. Chyba muszę zweryfikować moją pielęgnację i trochę ją zminimalizować, ale to już są rozważania na inną notkę.

Cała procedura zajmuje mi niecałe pięć minut, oczywiście potem przez parę godzin chodzę z wypaćkanymi włosami, ale to akurat na szczęście nie przeszkadza praktycznie w niczym, o ile nie planuje się wychodzenia z domu ;)

Na włosy przy skórze głowy nakładam maskę drożdżową Babuszki Agafii. Wybrałam ją ze względu na upartą walkę o baby hair, które po tej masce rosną na mojej głowie jak szalone.


Przy nakładaniu maski wykonuję krótki, ale intensywny masaż głowy, całość zajmuje mi nie więcej niż dwie minuty.

Jeśli chodzi o długość, postawiłam na moje najnowsze odkrycie - stprocentowy olej z awokado firmy Paese.


Nie jest to najtańszy kosmetyk, ale moje włosy (i paznokcie) pokochały go od pierwszego wejrzenia, a wygodna pipeta umożliwia precyzyjne i szybkie odmierzenie małej ilości oleju.

Dodaję kilka kropel do nałożonej na dłoń porcji maski (ostatnio chętnie wybieram do tego celu Henna Treatment Wax), wmasowuję we włosy idąć od dołu (w przeciwnym wypadku maska ma tendencję do zbierania mi się w okolicach karku) i już. Całość zajmuje mi nie więcej niż pięć minut i biorąc pod uwagę to, że zazwyczaj przygotowywanie i nakładanie na włosy mieszanki olejowej zabierało mi około pół godziny, jest to duża oszczędność czasu, której obecnie bardzo potrzebuję.

A moje włosy reagują świetnie na taką pielęgnację :) U nasady są lekkie, a ładnie dociążony dół nie puszy się. Myślę, że nawet w trochę spokojniejszym okresie będę się trzymała takiego połączenia minimalizmu i dobrego nawilżenia.

niedziela, 11 maja 2014

Niedziela dla włosów #3

Witajcie! W zeszłym tygodniu, w związku z intensywnym majówkowaniem się, nie zrobiłam nic szczególnie dobrego dla włosów, więc i wpis z serii NWD się nie pojawił. W tym tygodniu wszystko już wróciło do normy, także zapraszam was na trzecie u mnie weekendowe szaleństwo włosowe.

Tym razem tematem przewodnim była kupiona przeze mnie ostatnio gliceryna. W kosmetykach raczej mi służy, więc postanowiłam ją wypróbować na włosach w postaci półproduktu.

Zaczęłam więc od nałożenia gliceryny na suche włosy. Niezbyt dokładnie, po prostu wylewałam trochę na dłoń, rozcierałam i tak umazanymi dłońmi przeczesywałam włosy ;) Następnie przyrządziłam sobie serum olejowe - olejek Babydream z odżywką Cien do włosów "bez życia", rozcieńczone sokiem z aloesu. Miksturę nałożyłam na naglicerynowane włosy za pomocą atomizera po odżywce Isany, na to turban i tak chodziłam przez parę ładnych godzin.

Kiedy nadszedł czas mycia włosów, użyłam do tego celu szamponu Biowax do włosów zniszczonych, a po nim nałożyłam maskę Babuszki Agafii drożdżową (od ucha w górę) i lekką odżywkę Garnier Moc 5 Roślin (od ucha w dół). Zmyłam te cuda, nałożyłam na końcówki Vatikę migdałową, krótko później związałam włosy i poszłam spać.

A rano efekt był taki:


Gliceryna wydaje mi się trudnym produktem, nie tylko w nakładaniu (trudno ją równomiernie rozprowadzić na włosach) - efekty również są trudne do przewidzenia. Łatwo czegoś nie dopatrzeć i zafundować sobie chwilową masakrę na głowie. Jednak mnie przekonuje, więc dalej będę z nią eksperymentować.

A jakie są wasze przygody z gliceryną? Używałyście, służy waszym włosom?

sobota, 10 maja 2014

Aloesowy szampon Equlibra

Dzisiaj recenzja kolejnego produktu, który bardzo przypadł mi do gustu. Przez długi czas był niedostępny i dlatego, kiedy tylko pojawił się na doz.pl, od razu go zamówiłam.


Skład (za KWC):
Aqua, Aloe Barbadensis Gel, Ammonium Lauryl Sulfate, Lauramidopropyl Betaine, TEA-Lauryl Sulfate, Maris Salt, Polyquaternium-7, Parfum, Phenoxyethanol, Sodium Benzoate, Citric Acid, Sodium Chloride, Sodium Dehydroacetate, Disodium EDTA, Cl 42090, Cl 19140.

Kusił mnie przede wszystkim skład z aloesem na drugim miejscu i łagodnym detergentem, oraz pozytywne opinie wyczytane w internecie. Łagodny dla moich włosów akurat ten szampon się nie okazał (włosy po jego użyciu były "tępe", a gdy nie użyłam odżywki, po wyschnięciu tworzyły na czubku głowy koronę szorstkich, latających na wszystkie strony kosmyków), ale mimo to, jestem bardzo zadowolona z jego działania.

Jedną z największych zalet Equilibry w moich oczach jest skuteczność. Ani razu nie miałam po użyciu go problemów z niedomyciem włosów, nieważne, czy wcześniej nałożyłam na głowę olej, krem, czy banana. Mycie włosów umila przyjemny, delikatny zapach, a idealna konsystencja, nie za gęsta i nie za rzadka, zapewnia zarówno łatwość użycia, jak i zaskakującą wydajność.

Znalazłam swojego faworyta wśród szamponów. Raczej nie kupię go ponownie od razu, najpierw chciałabym wypróbować inne myjadła, m.in. szampon Biowax i Babydream, ale na pewno prędzej czy później z przyjemnością do niego wrócę.

sobota, 3 maja 2014

Aktualizacja włosowa - kwiecień 2014

Witajcie! Przez ostatnie dwa tygodnie na blogu panował zastój spowodowany moim brakiem czasu. Wszystko zwaliło się na raz - gorący okres na studiach, poszukiwanie pracy, a mimo to, nie chciałam też zaniedbać rozwijania swoich zainteresowań. Jakoś udawało mi się to pogodzić, ale zostawało bardzo mało czasu na zadbanie o siebie, a co dopiero na napisanie o tym.

Teraz wszystko trochę się uspokoiło (na razie? ;)), więc wracam i na dobry początek, wrzucam stan włosów na koniec kwietnia. Ostatnimi czasy dosyć trudno mi było dojść z nimi do ładu, ale mam wrażenie, że zaczynamy wychodzić na prostą i bardzo się z tego cieszę.

Poranne zdjęcie po masce drożdżowej Agafii, myciu Tołpą dodającą objętości i odżywce Garnier Moc 5 Roślin

 
Co robiłam w kwietniu z włosami?

Testowałam różne sposoby olejowania - na odżywkę, na maskę, serum olejowe. Jeśli chodzi o olej, to byłam bardzo monotematyczna, poza jednym eksperymentem z Vatiką migdałową, nie przypominam sobie, żebym nałożyła coś innego niż Babydream, ale dodatki do niego były bardzo różne. Dodawałam do niego odżywkę Cien do włosów cienkich, maskę Henna Treatment Wax, w mojej diecie włosowej pojawiły się też banan, żółtko, a w związku z promocją w SuperPharm, powrócił też sok z aloesu.

Powróciłam do kremowania włosów - do tego celu używałam glicerynowego kremu z oliwką firmy Eveline.

Końcówki zabezpieczałam kroplą Vatiki migdałowej nałożonej pod serum Bioelixire. O ile na długości ten olej nieprzyjemnie mnie puszył, bardzo podoba mi się to, jak odżywia końcówki włosów, są po nim bardzo miękkie.

Skalp na początku miesiąca traktowałam końcówką kuracji wzmacniającej w ampułkach Joanna Rzepa, a kiedy ją skończyłam, przeszłam na maskę drożdżową Babuszki Agafii. Nakładam ją tylko u nasady włosów, najczęściej na 0.5 - 1h po myciu, ale w momentach kompletnego braku czasu, zdarzało mi się ją nakładać przed myciem. Za każdym razem kilka minut wmasowuję ją też w skórę głowy i na razie jestem zadowolona z tego kosmetyku, choć mimo wszystko chyba minimalnie lepiej się sprawuje nałożona przed umyciem głowy.

Efekty nakładania tych specyfików na skórę głowy.

Bardzo podobają mi się efekty osiągnięte w kwietniu, więc myślę, że na maj przyjmę podobną strategię. Może się też zdarzyć wizyta u fryzjera, bo od jakiegoś czasu chodzi za mną powrót do grzywki, ale staram się zwalczyć w sobie to uczucie ;) W razie gdyby mi się nie udało - znacie jakiegoś sprawdzonego fryzjera w Gdańsku, który nie zrobi włosom krzywdy i zna znaczenie słów "dwa centymetry"?

Mam nadzieję, że czas pozwoli mi na powrót do regularnego pisania na blogu. Jest tyle rzeczy, o których chciałabym napisać, w głowie mam mnóstwo pomysłów na posty. Oby udało mi się je zrealizować jak najszybciej, trzymajcie się!

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Niedziela dla włosów #2

Witajcie na kolejnej, tym razem świątecznej, włosowej niedzieli u mnie. Mam nadzieję, że święta minęły wam dokładnie tak, jak tego chcieliście. U mnie było w porządku, najadłam się wielu dobrych rzeczy, spędziłam czas z bliskimi, a wieczorem miałam też trochę czasu dla siebie, który poświęciłam na zafundowanie swoim włosom trochę bardziej nietypowej pielęgnacji.

Tym razem na tapecie był, zapowiedziany w zeszłym tygodniu, banan. Leżał sobie taki jeden osobnik u mnie na parapecie, dojrzewając przez dłuższy czas i nareszcie przyszedł moment, żeby go użyć.

 Nie wygląda zbyt apetycznie, ale jedzenie tego nie byłoby najlepszym pomysłem ;)

Nie kombinowałam z nim za bardzo. Dokładnie rozgniotłam owoc w miseczce, dodałam odżywkę Cien do włosów "bez życia" i niedawno zrecenzowany olejek Babydream.


Rozciapałam to wszystko na tyle, na ile dało się to zrobić bez użycia blendera, którego niestety, nie posiadam i nałożyłam na włosy, pod turban i zimową czapkę.

W ciągu paru godzin, kiedy trzymałam tę maseczkę na głowie, nie byłam nią zachwycona. Banan zasychał, tworząc na włosach skorupę, co dawało nieprzyjemne uczucie hełmu na głowie i jakby ciągnięcia za włosy. A kiedy przyszło mi zmyć specyfik z głowy (użyłam aloesowego szamponu Equilibra), klnęłam już bez oporów, złorzecząc całemu światu jak leci. Nierozrobione cząstki owocu wczepiały się w kosmyki, wanna była brudna od tych, które udało mi się usunąć, a włosy się plątały. Wtedy też poprzysięgłam sobie, że już nigdy więcej banana na głowie, przynajmniej dopóki nie sprawię sobie blendera. Kiedy w końcu udało mi się doczyścić włosy, nałożyłam na nie moje niedawne odkrycie, czyli odżywkę Garnier Moc 5 Roślin. A potem to już standardowo, żel lniany b/s i kropla Vatiki kokosowej pod serum Bioelixire.

Rano, kiedy rozczesywałam włosy, cały czas były trochę splątane i musiałam palcami rozdzielać pojedyncze kosmyki. Jeszcze szykując się do zdjęcia, mówiłam Mojemu, że nigdy więcej, bla bla bla. A potem zobaczyłam efekty.


No i cóż, zmieniłam zdanie :D Nie przypominam sobie, żebym wcześniej uzyskała taki efekt po jakimkolwiek kosmetyku, więc myślę, że banan w mojej pielęgnacji pojawi się jeszcze nie raz. Na pewno nie będzie stałym gościem, ze względu na to, jak trudno jest mi go obrobić, ale na pewno nie zapomnę o tym specyfiku.

A jak u was przebiegła wielkanocna niedziela? Zadbałyście jakoś szczególnie o włosy, czy raczej zrobiłyście sobie wolne od włosomaniactwa?

sobota, 19 kwietnia 2014

Wesołych Świąt!



Wszystkiego dobrego z okazji Świąt Wielkiej Nocy! Chciałabym życzyć Wam spokoju, abyście odnaleźli w tych świętach dokładnie tego, czego potrzebujecie, odpoczęli i nacieszyli się piękną, wiosenną pogodą :)

Kasia

czwartek, 17 kwietnia 2014

Olejek pielęgnujący dla dzieci Babydream

Jak już kiedyś pisałam, uwielbiam kosmetyki wielofunkcyjne. Po części to przez mój testerski zapał - najchętniej nałożyłabym kosmetyk na wszystkie części ciała, żeby sprawdzić, jak działa ;) ale też najzwyklejsza w świecie oszczędność. W końcu, jeśli możemy kosmetyk użyć na kilka różnych sposobów, to jest szansa, że któryś z nich nam podpasuje, a sam kosmetyk ma większe szanse zostać zużytym w terminie i nie będzie trzeba go wyrzucić.

Jednym z takich wielofunkcyjnych cudów w mojej kosmetyczce jest olejek dla dzieci Babydream.

 
źródło: rossnet.pl


Skład kosmetyku:
Helianthus Annuus Seed Oil, Cetearyl Isononanoate, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Simmondsia Chinensis Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Chamomilla Recutita Flower Extract, Bisabolol, Calendula Officinalis Flower Extract, Tocopheryl Acetate, Tocopherol, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate, Parfum

Używałam tego olejku na trzy sposoby:
- do olejowania włosów
- jako balsam po goleniu nóg
- jako wzbogacenie kremu do rąk

We wszystkich tych rolach sprawdził się świetnie. Włosy po jego użyciu były miękkie i lśniące. Nałożony po goleniu świetnie koił podrażnienia i nie powodował uczucia pieczenia, w przeciwieństwie do kremu, który normalnie używam do ciała. 

Nie każdy krem dało się wzbogacić tym olejkiem, te o lżejszej formule po wymieszaniu robiły się za rzadkie. Za to kremy gęstsze, o bogatszej formule, jak na przykład Anida z woskiem pszczelim i olejem makadamia, łączyły się z nim świetnie, pozostawiając dłonie dobrze nawilżone, bardziej odporne na wysuszenie.

Właściwie, olejek Babydream ma tylko jeden minus - opakowanie. Po każdym użyciu, odrobina kosmetyku wylewa się, brudząc butelkę i powierzchnię, na której stała. Dlatego też nie wstawiłam do tej notki zdjęcia mojego egzemplarza - po paru tygodniach używania, butelka to obraz nędzy i rozpaczy - natłuszczona etykieta odkleja się ze wszystkich stron, a do lepiącego się od olejku plastiku przykleja się kurz.

Pomimo tego, na pewno wrócę do tego kosmetyku. Nie od razu po skończeniu tego opakowania, bo chcę wypróbować innych olejków i na pewno też pomyślę nad alternatywnym sposobem przechowywania olejku. Ale wrócę, bo działa świetnie.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Niedziela dla włosów i u mnie! #1



Od dawna śledzę wpisy Anwen z cyklu "Niedziela dla włosów". Tym razem, jako że i ja sprawiłam w weekend przyjemność swoim włosom, postanowiłam dołączyć do akcji. Zapraszam więc na relację z mojej pierwszej włosowej niedzieli.


Na pierwszy ogień poszła kupiona przeze mnie maska Henna Treatment Wax. Zmieszałam ją z łyżką stołową olejku ze słodkich migdałów Vatika tak, aby uzyskać jednolitą konsystencję. Gotową mieszankę nałożyłam na włosy, pod rozgrzany na kaloryferze turban i zimową czapkę.

Kiedy przyszedł czas zmycia oleju, nie sięgnęłam po szampon. Wykorzystując fakt, że Wax ma SLS dosyć wysoko w składzie, zmyłam go po prostu wodą, jednocześnie masując skalp opuszkami palców. Po myciu nałożyłam na włosy Kallosa Latte (którego używam także jako odżywki do mycia włosów) i po około kwadransie zmyłam, również robiąc przy tym masaż głowy.

Jeszcze tylko glutek lniany jako odżywka b/s, zabezpieczenie końcówekserum Bioelixire i gotowe. Następnego dnia rano, włosy prezentowały się tak:


Jestem zadowolona z efektów. Włosy były miękkie, aż przyjemnie było ich dotykać. Jedyne, do czego mogę się przyczepić. to lekkie spuszenie, ale to pewnie kwestia Vatiki, która ma w sobie dodatek oleju kokosowego, który wysokoporowate kłaki lubi puszyć.

Nierówna długość to efekt mojej ostatniej (najprawdopodobniej na bardzo długo) wizyty u frzyjera. NIe wiem, jak kobiecie udało się to zrobić, ale od czasu podcięcia, lewa strona notorycznie wywija mi się na zewnątrz, podczas gdy prawa, jak zwykle, zawija się do środka. Stąd wrażenie, że włosy są nierównej długości.

Za tydzień, mimo Wielkanocy, planuję kolejną niedzielę dla włosów i już chowam na tę okazję bardzo dojrzałego banana ;) Macie jakieś ulubione przepisy na mikstury włosowe z tym składnikiem?

piątek, 11 kwietnia 2014

I już cię nie opuszczę... Dwufazowy płyn do demakijażu Ziaja

Witajcie! Ostatnio na blogu dużo było o kosmetykach, które nie do końca mi pasowały, albo wręcz okazały się porażką. Okazuje się, że łatwiej mi się pisze, kiedy mogę sobie trochę ponarzekać ;) Jednak w najbliższym czasie postaram się wam przedstawić kilka kosmetyków, z których jestem stuprocentowo zadowolona, a oto jeden z nich.






Można właściwie powiedzieć, że ten płyn mnie zepsuł. Zanim jeszcze weszłam na dobre w świat kosmetyków i pielęgnacji, przez długi czas używałam tylko jego. Głównie z powodu ceny, bo kosztuje on zaledwie 5.99zł. Potem moje zainteresowania się poszerzyły, odezwała się we mnie dusza testera, postanowiłam sprawdzić inne produkty do demakijażu... No i okazało się, że żaden nie jest w stanie sprostać temu, do czego przyzwyczaił mnie ich poprzednik.

Przede wszystkim - zmywa makijaż wodoodporny. Wydawałoby się to oczywiste - w końcu na buteleczce stoi jak byk, że tak jest. To właśnie jest jedna z rzeczy, które nauczyłam się doceniać - okazuje się, że bardzo często to, że producent deklaruje, że produkt radzi sobie z kolorówką o podwyższonej trwałości, w praktyce okazuje się bzdurą na resorach. A tutaj faktycznie, radzi sobie.

Nie podrażnia oczu - kolejna rzecz, która wydawała mi się oczywista. W końcu, jeśli mamy używać kosmetyku również do demakijażu oczu, nie powinien on ich podrażniać. Jednak przy użyciu innych produktów, ostatnim etapem demakijażu było domycie resztek kapiącymi z podrażnionych oczu łzami. Nie wiem, ile Ziaji musiałabym sobie wlać do kącików, aby wywołać taki efekt, przy normalnym użytkowaniu nie zauważam żadnych negatywnych efektów.

Jest wydajny. Buteleczka kupiona we wspomnianej wcześniej cenie, spokojnie wystarcza na dwa miesiące użytkowania.

Wydawałoby się, że nie robi nic specjalnego. Doceniłam go dopiero, gdy zamieniłam go na kolejno: mleczko micelarne z Perfecty i płyn micelarny z Biedronki. Dalej eksperymentować nie zamierzam.

A jakie są wasze doświadczenia z kosmetykami do demakijażu? Macie swoich ulubieńców, których nie zamienicie na żaden inny produkt?

niedziela, 6 kwietnia 2014

Zrzucam masę cz. I - odżywianie

Wiosna przyszła rozgościła się już u nas na dobre i jak to zwykle bywa, wiele osób odkryło, że ich figura po zimie pozostawia wiele do życzenia. Nie inaczej było ze mną. Szczegółów sytuacji, która skłoniła mnie do wzięcia się za siebie zdradzać nie będę, bo ani to szczególnie miłe nie było, ani nie ma się czym chwalić. Ważny jest efekt, czyli postanowienie, że czas coś ze sobą zrobić.

Jako że ten blog z założenia ma być urodowy, a uroda to przecież nie tylko kosmetyki, postanowiłam raz na jakiś czas opisywać jakąś część moich zmagań z własnym ciałem. Dzisiaj, na dobry początek, skupię się na tym, co i jak zmieniłam w swoim sposobie odżywiania.


Czasami, patrząc w swój talerz zastanawiam się, czy aby na pewno jestem kobietą. Stereotyp mówi, że powinnam znajdować satysfakcję we wcinaniu samych warzyw i owoców. Stereotyp mówi, że powinnam uciekać z krzykiem na widok mięsa, ewentualnie z okresową dyspensą na "mięsko z kurczaczka". Powinnam kochać czekoladę i być z nią w stanie nieustannej wojny.

Hmm. Nope.

Nie wiem, co mówią na ten temat dietetycy, ani co wykazują ostatnie badania, najważniejsze jest dla mnie to, co mówi mi mój organizm. A on ma na temat odżywiania jednoznaczną opinię. Lubię mięso i dobrze się po mięsie czuję. Tak, nawet po zabójczo czerwonej wołowinie. Nie lubię ani posiłków bez warzyw, ani posiłków składających się tylko z nich. Owoce fajnie zastępują słodycze, ale od jednego cukierka, czy garści żelek się ani nie umiera, ani nawet nie tyje (o ile nie jest to jedna garść co trzy minuty ;)).

No ale, nie da się schudnąć, nie zmieniając nic w swoim dotychczasowym życiu. Ja zmieniłam następujące rzeczy:

1. Nie chodzę głodna - to podstawa. Głód jest fatalnym doradcą, podpowiada nam to, co jest najbliżej pod ręką, a niestety, najczęściej nie jest to najlepsza opcja. Nie ustalam sobie sztywnych godzin posiłków, ale zawsze pilnuję, by mieć pod ręką odpowiednią ilość jedzenia i zaspokoić głód, gdy tylko go poczuję.

2. Piję odpowiednią ilość płynów - kolejna istotna sprawa. Czasami zdarza się, że to, co odczuwamy jako głód, jest po prostu pragnieniem i znika, kiedy uzupełnimy płyny w organiźmie. Poza tym, dobrze nawodniony organizm lepiej pracuje i ma więcej energii.

3. Zasada "później" - odkładanie rzeczy na później rzadko kończy się dobrze. Jednak kiedy w grę wchodzi apetyt na słodycze, czasami okazuje się ono zbawienne. Chodzi o to, żeby kiedy poczujemy apetyt na coś słodkiego, powiedzieć sobie "dobrze, ale później" - po obiedzie, jak skończysz czytać książkę, jak wrócisz do domu. Nie odmawiasz sobie, tylko przekładasz spełnienie zachcianki na kiedy indziej. A często okazuje się (zwłaszcza w opcji "po obiedzie"), że kiedy przyjdzie co do czego, to wcale Ci się już tego nie do końca zakazanego owocu nie chce.

4. Zdrowsze wybory - według mnie, klucz do skutecznego odchudzania. Banany są świetne w zastępowaniu mi słodyczy, tak samo mała ilość gorzkiej czekolady. Kiedy mam ochotę wyjść z chłopakiem coś zjeść w mieście, zamiast fast fooda, czy pizzy, idziemy na sushi, albo do baru mlecznego (może kotlet pożarski z surówką i kaszą to nie jest najzdrowsze danie na świecie, ale konkurencję z cheeseburgerem z frytkami wygrywa w cuglach ;) ).

Co ważne, ta metoda zadziała tylko jeśli będą to twoje wybory i muszą działać dla Ciebie. Co Ci da to, że mając ochotę na batona, zjesz banana, jeśli przez resztę dnia i tak będziesz myśleć o karmelu rozlewającym się po kruchym wafelku? Na każdego działa co innego i warto metodą prób i błędów znaleźć zamienniki, które na nas działają.

5. Nie zadręczam się - jeśli od x czasu "chodzi za mną" ten nieszczęsny karmel na kruchym wafelku, żadne zamienniki nie pomagają, to go w pewnym momencie po prostu jem. I tyle. Nie robię sobie wyrzutów, ani nie ustalam pokuty, ale...

6. Rezygnuję z tego, z czego rezygnacja nie jest problemem - jak pewnie łatwo było zauważyć, moją piętą achillesową są słodycze ;) Jednak rezygnacja z fast foodów i słodkich napojów okazała się dla mnie kompletnie bezproblemowa. Więc ograniczyłam je do minimum, dzięki czemu mogę sobie pozwolić na trochę większą swobodę tam, gdzie pokusa jest większa.

Jak widać, moje zasady są dosyć proste, co nie zmienia faktu, że działają. Zrzuciłam już 2 kilogramy, centymetry również ładnie spadają. I co najważniejsze, nie czuję jakichś specjalnych ograniczeń związanych z tym, że jestem na diecie, więc mam nadzieję, że tym łatwiej będzie utrzymać się przy dobrych nawykach, kiedy już osiągnę swoje cele.

A jak u was wygląda kwestia odchudzania? Dopadła was wiosenna mobilizacja? :)

piątek, 4 kwietnia 2014

Aktualizacja włosowa - marzec 2014

Kolejna notka, które swoje musiała odczekać, aż w końcu udało mi się znaleźć chwilę, aby do niej usiąść. W marcu moje włosy zostały bardzo dopieszczone, głównie akcją Anwen "Marzec miesiącem olejowania włosów". Przed każdym myciem (oprócz oczyszczania) nakładałam na nie mieszankę oleju z orzechów włoskich z różnymi odżywkami. Wydawało mi się, że efekty są niezłe, więc mocno się zdziwiłam, gdy na zdjęciu zobaczyłam to:


Źle nie jest, ale też spodziewałam się czegoś lepszego i zastanawiałam się, z czego wynika różnica. Wybór padł na żel lniany, który kiedyś używałam b/s po każdym myciu, a przez ostatnie dwa miesiące tego nie robiłam. Szybko nagotowałam sobie solidną porcję glutka, nakładam po każdym myciu i mam nadzieję (a wszystko na to wskazuje :)), że kolejna aktualizacja pokaże tego efekty.

Podsumowując włosowy marzec:
- nakładanie oleju przed każdym myciem okazało sie strzałem w dziesiątkę i mam zamiar to kontynuować. Zwiększę tylko różnorodność nakładanych olei.
- podcięłam końcówki, co było bardzo dobrą decyzją. Włosy od razu zaczęły się lepiej układać.
- systematycznie nakładałam wcierkę na skalp.
- wróciłam do czesania włosów na sucho. Kiedyś niemiłosiernie je to puszyło, ale jak się okazało, ten okres jest już przeszłością.
- chwilowo porzuciłam zabezpieczanie końcówek odżywką d/s Alterry na rzecz serum Bioelixire. Nie to, żebym była niezadowolona, ale po prostu zalegają mi na półce dwa opakowania, a o ile odżywkę mogę zużyć do serum olejowego, serum ma u mnie zastosowanie właściwie tylko do końcówek.

Mimo że efekty są nie do końca widoczne na zdjęciu, w dotyku czuć, że włosy są bardziej miękkie, a układanie ich stało się łatwiejsze. Mam nadzieję, że w przyszłym miesiącu zmiany będą dostrzegane także wizualnie.

środa, 2 kwietnia 2014

Projekt denko - marzec 2014

Witajcie :) Długo nie mogłam się zebrać do napisania tej notki, co rusz pojawiało się coś, co odciagało mnie od komputera i uniemożliwiało stworzenie zarówno tej notki, jak i aktualizacji włosowej. W końcu, na szczęście, czas się znalazł, więc zapraszam was na podsumowanie moich zużyć w marcu.


1. Balsam do ciała Fa NutriSkin - ani mnie nie zachwycił, ani nie odrzucił. Ot, takie przeciętne mazidło, odrobinę za rzadkie i akceptowalnie nawilżające. Nie kupię ponownie, bo nie widzę ku temu powodów.
2. Nawilżająco-odświeżający żel do mycia twarzy Lirene - dobrze oczyszczał i miło pachniał. Jednak wysuszał mi skórę, więc nie kupię go ponownie.
3. Odżywka Isana Professional Oil Care - bardzo ją polubiłam, była lekka i odżywiała moje włosy, nie obciążając ich. Pachniała delikatnie olejkiem arganowym. Wprawdzie musiałam nakładać jej dużo, ale duża objętość w niskiej cenie sprawiają, że i tak wystarczyła mi na długo. Kupię ponownie.
4. Odżywka do włosów "bez życia" Cien - nakładana po myciu nie robiła na moich włosach kompletnie nic, ale dzięki dużej zawartości gliceryny, świetnie sprawdziła się w serum olejowym. Kupię ponownie.
5. Krem do stóp Fusswohl 10% Urea - wspomagany od czasu do czasu pumeksem, radził sobie całkiem nieźle ze stwardnieniami na piętach. Przypadła mi do gustu jego konsystencja, był gęsty, ale mimo to dobrze się rozsmarowywał. Kupię ponownie.
6. Krem do stóp regulator nadmiernej potliwości Delia Good Foot - a ten krem z kolei nie przypadł mi do gustu. Był zbyt rzadki, a jego zapach mnie raził. Jako antyperspirant radził sobie przyzwoicie, ale mimo wszystko, poszukam czegoś innego. Nie kupię ponownie.


7. Tusz do rzęs 2000 Calorie Waterproof MaxFactor - recenzja


8. Mydło pomarańczowe pod prysznic Ziaja - recenzja


9. Zimowy krem do rąk regenerujący Cztery Pory Roku - wolałam jego rozgrzewającego brata, ale ten też jest w porządku. Gęsty, treściwy, ale nie zostawia na dłoniach tłustego filmu. Pachnie przyjemnie, zimowo. Na następny sezon kupię ponownie obie wersje.


10. Mleczko micelarne do demakijażu twarzy i oczu 3w1 Perfecta - produkt daremny. Żałowałam jego zakupu od pierwszej aplikacji. Nie dość, że wbrew obietnicom producenta, nie zmywa makijażu wodoodpornego, to jeszcze po dostaniu się choć odrobiny mleczka w kącik oka, zaczyna ono potwornie piec. Jest to dla mnie efekt niedopuszczalny w produkcie do demakijażu oczu. Nie kupię go ponownie na pewno, za darmo też nie wezmę.

Macie jakieś doświadczenia z którymś z produktów z mojego marcowego denka? Jaka jest wasza opinia o ich działaniu?

poniedziałek, 24 marca 2014

Marcowe szaleństwo zakupowe II

Marzec okazuje się być dla mnie bardzo obfity w zakupy kosmetyczne. Nie dziwi mnie to zbytnio, biorąc pod uwagę, że w lutym trzymałam praktycznie całkowitą ascezę, marcowe denka mnożą się jak szalone, a pogoda zazwyczaj bardzo nastraja na buszowanie wśród kolorowych i pachnących latem słoiczków i buteleczek :)


Scrub cukrowy "Odchudzający" z Bani Agafii i antycellulitowy krem do ciała Ananas&Granat Love2Mix zakupiłam z myślą o moim aktualnym zrywie pt. "Odchudzam się". Szerzej napiszę o tej akcji już niedługo, tak samo jak i o tych dwóch rosyjskich kosmetykach.

Dwa kremy do stóp: Green Pharmacy z olejkiem cedrowym i antyperspiracyjny Exclusive Cosmetics (ha ha) to zakup bezpośrednio spowodowanym szalejącym denkiem. Jestem przyzwyczajona do używania dwóch kremów do stóp jednocześnie, zmiękczającego wieczorem i ograniczającego pocenie rano, a w tym miesiącu oba mi się skończyły praktycznie jednocześnie.

Masło do ciała "Winogrona i kakao" Alterry - kompletnie nie nastawiałam się na ten zakup, wybierając się do Rossmanna po zastępstwo za niedawno skończony balsam Fa. Zaskoczyło mnie niską ceną, optymalną pojemnością (nie będę się z nim męczyć przez pół roku)  i ciekawym składem.

Eyeliner we flamastrze z Essence powinien był się znaleźć już w poprzednim poście o marcowych zakupach, ale niestety, skleroza nie boli. Pomimo praktycznie zerowej trwałości, jestem z tego zakupu bardzo zadowolona - w końcu jestem na najlepszej drodze do nauczenia się rysowania kresek na powiece! Z poprzednim eyelinerem męczyłam się bardzo długo, nawet już stwierdziłam, że widocznie urodziłam się z wdrukowanym w genach brakiem umiejętności malowania oczu w ten sposób. Pisak z Essence rozwiał te podejrzenia błyskawicznie.

Tutti Frutti, wiśniowo-porzeczkowy olejek do kąpieli to z kolei czysty kaprys i impuls. Przy okazji zakupów spożywczych w Biedronce, zobaczyłam tę butelkę w całkiem przyjemnej promocji i niewiele myśląc, chwyciłam ją i zaniosłam do kasy. Pachnie zabójczo i nic więcej robić nie musi, nie mam zbyt wysokich wymagań, jeśli chodzi o pieniacze do kąpieli.

Mam nadzieję, że to już koniec zakupów kosmetycznych na marzec. Wprawdzie mój portfel odczuwa sporą ulgę, od kiedy nie kupuję słodyczy i fast foodów (zryw dietowy pełną parą...), ale mimo wszystko, ostatnie parę dni miesiąca muszę spędzić dosyć oszczędnie, żeby nie przekroczyć założonego wcześniej limitu wydatków.

A jak u was wyglądał marzec, jeśli chodzi o zakupy? Miałyście może styczność z moimi najnowszymi nabytkami? :)

niedziela, 16 marca 2014

Ziaja, pomarańczowe mydło pod prysznic

Nie lubię kosmetyków o dużych pojemnościach. Mam duszę testera, najchętniej co miesiąc wypróbowywałabym nowe zapachy i konsystencje, a butle półlitrowe, czy wręcz litrowe, wytrwale trwają na posterunku w łazience. Jak jeszcze kosmetyk okaże się wydajny, to już w ogóle mogiła.

I tak, najbardziej skrótowo można opisać mój stosunek do ziajowego myjadła po pół roku współpracy.



Kupiłam je jeszcze w wakacje, zauroczona letnim i odświeżającym zapachem. Jak to u Ziaji, cena zachęcała, więc bez zastanowienia wrzuciłam do koszyka pokaźnych rozmiarów butelkę. Po przyjściu do domu też nie byłam rozczarowana. Kosmetyk świetnie się pienił i był wydajny - wystarczyło zaledwie kilka kropli, aby gąbka zamieniła w kłąb gęstej i intensywnie pachnącej piany.

Niestety, im dalej w las, tym było gorzej. Zapach dość szybko mi obrzydł i zaczęły się w nim pojawiać chemiczne nuty. Ponadto, mydło mocno wysuszało mi skórę, każdy prysznic kończył się nieprzyjemnym uczuciem ściągnięcia. Wydajność, która na początku zachwycała, stała się przekleństwem. Z radością wycisnęłam z butelki (którą jednak muszę pochwalić - jest transparentna, przez co łatwo można kontrolować pozostałą ilość kosmetyku, i na tyle miękka, że nie ma problemu z jego wyciśnięciem pod koniec opakowania) ostatnie krople.

Gdyby było dostępne w mniejszych opakowaniach, mydło Ziaji mogłoby być całkiem przyjemną opcją na letnie prysznice. Niestety, podczas sezonu grzewczego, wyciągającego ze skóry całe nawilżenie i po trwających kilka miesięcy, regularnych spotkaniach ze słodkim zapachem cytrusów, jestem pewna, że nie kupię go ponownie.

środa, 12 marca 2014

Marcowe szaleństwo zakupowe

Witajcie!

Luty był dla mnie miesiącem bardzo skromnym, jeśli chodzi o zakupy kosmetyczne. Kupowałam mało i wyłącznie rzeczy niezbędne. Można było się domyśleć, że taki stan długo nie potrwa i faktycznie, jeszcze nie ma połowy marca, a ja już mogę się pochwalić gromadką, którą przygarnęłam do siebie w tym miesiącu.


Biowax, serum do paznokci OptiCure
Kupiłam w Hebe w ramach mojej prywatnej akcji doprowadzenia w końcu do ładu skórek przy paznokciach. 

Rybki Dermogal i balsam do paznokci 2x5
Zamówiłam na doz.pl, w tym samym celu, co serum Biowax. Połączenie tego balsamu z serum podpatrzyłam na którymś z blogów i postanowiłam spróbować, co razem zrobią na moich paznokciach. A rybki to klasa sama w sobie i chyba nikomu ich przedstawiać nie trzeba :)

Nivea, żel do twarzy do skóry wrażliwej
Po długim czasie walki z napiętą po myciu skórą, postanowiłam zapomnieć na chwilę o mojej błyszczącej strefie T i wyprobówać kosmetyk do skóry wrażliwej. Jestem bardzo ciekawa, jakie będą efekty. Żel kupiłam w Hebe, korzystając z promocji na kosmetyki do pielęgnacji twarzy.

Receptury Babuszki Agafii, maska drożdżowa na porost włosów
Z tej zdobyczy jestem chyba dumna najbardziej. Miałam dużo szczęścia - najpierw znajdując mały sklepik z rosyjskimi kosmetykami całkiem niedaleko domu mojego faceta, a potem udało mi się w nim dostać jedyny kosmetyk, na który tak naprawdę mocno mnie z oferty Agafii kusił. Nie mogę się doczekać, aż ją wypróbuję.


Lovely, paletka nude make up kit
Długo wahałam się, czy kupić tę paletkę, mimo że kolory wydawały się być dla mnie stworzone. W końcu się zdecydowałam i nie żałuję, nawet mimo godnego pożałowania aplikatora, dołączonego do zestawu.


I ostatnie zdobycze, wprawdzie nie kosmetyczne, ale kupione w Rossmannie. Nie jest to moja ulubiona drogeria, ich oferta jest dla mnie zbyt uboga, ale ostatnio zaspokaja ona moją drugą pasję - herbatomaniactwo. Wypatrzyłam te herbaty przypadkiem, zaciekawiły mnie kolorowymi opakowaniami, a gdy już w domu otwarłam pudełka, uderzył mnie mocny i naturalny zapach owoców, które w składzie stoją na równi z aromatami. Poza widocznymi na zdjęciu wersjami, piłam też pigwa-granat i zdecydowanie moim ulubionym smakiem jest mango-cytryna.

Znacie, lubicie produkty, które w marcu zagościły w mojej kosmetyczce? A jakie zakupy wam przyniósł ten nietypowo wiosenny miesiąc?

niedziela, 9 marca 2014

Max Factor, tusz do rzęs 2000 Calorie Waterproof Volume


Ten kosmetyk znalazł się w mojej kosmetyczce zupełnie przypadkiem. Pod koniec poprzedniego roku zaszłam do Hebe, aby skorzystać z Dnia Rimmela w promocji - 40% na inną szafę każdego dnia. Tyle że okazało się, że nie umiem czytać, a przynajmniej nie robię tego ze zrozumieniem, bo tego dnia w promocji oferowano produkty Bell i Max Factor. Mogłam wprawdzie wrócić następnego dnia, ale leniwe ze mnie zwierzę, więc postanowiłam brać, co dają. A że przyszłam po tusz, to skończyłam z powyższym.

Od razu wiedziałam, że w grę wchodzi tylko tusz wodoodporny. Mam skłonność do łzawienia oczu, często je trę, a wystarczy smutny kociak, żeby doprowadzić mnie do płaczu. Zdecydowanie za często wyglądałabym jak panda, gdybym zdecydowała się na kosmetyk, który ulega w takich sytuacjach. Wodoodporności tego tuszu nie mam nic do zarzucenia. Jasne, nie wytrzyma godzinnej fontanny łez, ale trudno tego wymagać od jakiegokolwiek kosmetyku. W codziennych sytuacjach sprawował się poprawnie.

Wydajność też jest w porządku. Przepisowe trzy miesiące wytrzymał bez problemu, dopiero w ostatnich dniach zaczął zdradzać oznaki wysuszenia.

Na tym kończą się pozytywne rzeczy, jakie mogę o tym tuszu napisać. Co jest z nim nie tak.

Przede wszystkim - szczoteczka.


Bardzo niewygodnie mi się nią operowało. Trudno było się dobrać do wszystkich rzęs, za to chwila nieuwagi wystarczała, żeby udekorować sobie powiekę czarną smugą.

Żeby chociaż efekt był tego wart... Ale ten jest bardzo subtelny. Rzęsy są przyciemnione i to w sumie tyle. Nie ma co wypatrywać obiecanej przez producenta objętości, za to rzęsy są tak obciążone, że nawet podkręcenie ich wcześniej zalotką niewiele daje - szybko opadają i sterczą nad okiem jak druty.

Z pewnością nie kupię tego tuszu ponownie. Jeśli jednak któraś z was by się na niego zdecydowała, kosztuje on ok. 29zł i można go znaleźć w pierwszej lepszej drogerii oferującej kosmetyki Max Factora. Z bardziej znanych sieciówek są to Rossmann, Hebe, czy Superpharm.

wtorek, 4 marca 2014

Aktualizacja włosowa - luty 2014

Luty był dla moich włosów miesiącem eksperymentów. Przede wszystkim, zainspirowana dyskusją na wizażu, postanowiłam wypróbować, jak posłuży im minimalizm pielęgnacyjny. Dokładną rozpiskę możecie zobaczyć w kalendarzu Google, który znajduje się na dole strony, generalna zasada była taka, że jak odżywka d/s, to nie b/s, jak olejowanie, to nie maska po myciu. Jak moje włosy zniosły takie ograniczenie, widać na zdjeciu porównawczym.

Nie, nie podcinałam włosów. 
Muszę sobie ustalić jakąś pozę na zdjęcia aktualizacyjne, 
bo tak się nie da długości porównywać.

Sama nie wiem, jak ocenić ich kondycję. Z jednej strony, są zdecydowanie bardziej miękkie w dotyku, ale biorąc pod uwagę tylko zdjęcie, nie widzę poprawy w ich kondycji. Takie dylematy mam ostatnio bardzo często, co odbieram jako znak, że czas przejść się do fryzjera i podciąć końcówki.

Jakie poza tym plany na marzec?

Przede wszystkim, przyłączyłam się do akcji marcowego olejowania u Anwen: KLIK. Przed każdym myciem (oprócz oczyszczania) będę nakładać na włosy olej z orzechów włoskich w różnych konfiguracjach. Jestem bardzo ciekawa, jaki efekt osiągnę i czy to nie będzie za dużo dla moich włosów.

Trochę odpuszczę z minimalizmem, ale też nie powrócę do starych zwyczajów nakładania na włosy olejów, a po myciu maski i odżywki b/s. 

Będę kontynuować odżywianie czupryny od środka - piję pokrzywę, wcinam siemię lniane i tran, staram się jeść jak nawięcej warzyw, jak to na obecną porę roku możliwe.

Nadal będę wcierać w skalp ampułki Joanna Rzepa. 

Mam nadzieję, że po tym wszystkim, bilans marcowy będzie dla mnie trochę łaskawszy.

piątek, 28 lutego 2014

Projekt denko - luty 2014



1. Biowax, maska do włosów wypadających (nie ma na zdjęciu) - zaledwie 20ml, saszetka zakupiona podczas obowiązywania słynnej, włosomaniaczej gazetki w Biedronce. Przyjemna maska, ładnie pachnąca, włosy były po niej przyjemnie miękkie. Czułam za to lekkie swędzenie skalpu, co mnie trochę niepokoi, ale raczej kupię ponownie.

2. Ziaja, tonik ogórkowy - ładnie pachnie, dobrze oczyszcza, trochę ściąga skórę, ale w moim przypadku to całkowicie normalne. Kupię ponownie.

3. Biowax, maska do włosów "Naturalne oleje" (nie ma na zdjęciu) - kolejna saszetka zakupiona w Biedronce pod koniec stycznia. Bardzo przypadła mi do gustu, jest gęsta, treściwa i pięknie pachnie. Na pewno kupię ponownie wersję pełnowymiarową.

4. Lovely, eliksir silnie nawilżający płytkę i skórki paznokcia - recenzja

5. Cztery pory roku, dwufazowy wygładzający peeling do rąk -  bardzo niewydajny, nie dość że opakowanie uniemożliwia precyzyjne dozowanie, to mimo że soli zostaje na dnie sporo (jak widać na zdjęciu), to jest ona nie do użycia, bo oliwa kończy się dużo wcześniej. Raczej nie kupię ponownie.

5. L'Oreal, maska Elseve Total Repair 5 - ogromne zaskoczenie. Nie spodziewałam się po niej niczego dobrego, ale okazało się, że bardzo dobrze działała na moje włosy, były po niej gładkie, miękkie i błyszczące. Kupię ponownie.

6. Luksja, płyn do kąpieli Blueberry Muffin - niczym się nie wyróżnia, zapach przyjemny, ale nie wzbudził moich zachwytów. Biorąc więc pod uwagę moje zapędy testerskie, zapewne nie kupię ponownie.

Jak widać, nie idzie mi zostawianie opróżnionych saszetek po kosmetykach ;) Niestety, mam przy nich odruch natychmiatowego wyrzucania, a głupio grzebać w śmieciach po dwóch dniach, kiedy mi się przypomni, że zbieram opakowania do denkowego raportu.

Po raz kolejny przepraszam was za jakość zdjęcia. Muszę wreszcie ogarnąć kwestię aparatu.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Plan regeneracji dłoni na najbliższy czas

źródło zdjęcia: KLIK

 Wyjazd "feryjny" znacznie pogorszył stan moich dłoni. Od początku roku intensywnie je nawilżałam, ale niestety - wystarczył tydzień obcowania z pyłem węglowym, pyłem z kory drzewa i szorowania rąk co pół godziny (największa atrakcja wyjazdu - ogrzewanie piecem węglowym i kominek), aby stały się szorstkie i przesuszone.

Jutro już wyjeżdżamy, także obmyśliłam plan, który wcielę w życie po powrocie do domu i który ma na celu powrót moich dłoni do dobrej kondycji. Stawiam na:

* regularne olejowanie - na ciepło, mieszanką olejku Babydream i oliwy z oliwek, w której z czasem będę zwiększać ilość oliwy, oraz na zimno, dodając olejek Babydream do kremu do rąk;
* codziennie oliwkowa maska Ziaji na noc pod bawełniane rękawiczki;
* okazyjnie Regenerum nakładane na skórki i paznokcie - na zasadzie "jak mi się przypomni";

Myślę, że pierwsze efekty pojawią się dosyć szybko, w końcu dłonie nie są dogłębnie zniszczone, ale zaledwie lekko naruszone. Ta lista to pomysły, które mnie przyszły do głowy, jeśli macie inne sposoby na regenerację dłoni, chętnie przeczytam wasze propozycje.

sobota, 15 lutego 2014

Moje sposoby na mycie włosów.

Witam was po małej przerwie w aktualizacji bloga. Po zakończonej pełnym sukcesem sesji, zaczęłam pełną gębą korzystać z uroków ferii - najpierw pojechałam na dwudniowe szkolenie, a potem spakowałam faceta z kotem i pojechaliśmy na wieś świętować kilkudniowy maraton - moje urodziny, Walentynki i nasz dwudziesty ósmy miesiąc razem. A teraz, siedząc sobie przed trzaskającym przyjemnie kominkiem, postaram się wam opisać jeden z najbardziej podstawowych zabiegów nie tylko włosomaniaczek, ale i każdego innego człowieka - mycie włosów.


W trakcie kilku miesięcy mojej świadomej pielęgnacji, wypróbowałam na sobie kilka różnych sposobów mycia włosów, jak i dosyć szeroki wachlarz kosmetyków do tego służących. Efekty bywały różne, a ja wyciągałam z nich wnioski. Na dzień dzisiejszy korzystam z trzech metod.

MO, czyli mycie odżywką

Zdecydowanie mój ulubiony sposób na mycie. Tak delikatne oczyszczenie powoduje, że włosy są miękkie, a problematyczne pasmo przy prawej stronie ujarzmione. 

Mycie odżywką wymaga trochę więcej wysiłku niż "zwykłe" oczyszczenie szamponem. Na włosy nakładam solidną porcję kosmetyku i wykonuję staranny masaż skóry głowy. Staram się nie drapać skalpu, paznokcie trzymam daleko od skóry. Pozostawiam odżywkę na dłuższą chwilę na włosach, a po kilku minutach spłukuję ją, po raz kolejny masując skalp. Czasami nakładam po takim myciu odżywkę d/s, kiedy indziej nie, nie ma reguły.

Niektóre dziewczyny zmywają taką metodą nawet oleje, ja mimo wszystko obawiam się, że odżywka mogłaby sobie z nimi nie poradzić, więc nie stosuję MO po olejowaniu.

Bardzo lubię do takiego mycia używać Kallosa Latte, próbowałam też z balsamem Mrs. Potters do włosów tłustych u nasady i suchych na końcach, ale do tej drugiej nie jestem do końca przekonana. Kallos ma bardzo lekką konsystencję i piękny (wg mnie, zdania są podzielone) zapach, co sprawia, że masaż jest czystą przyjemnością.

OMO, czyli odżywka-mycie-odżywka

Właściwie już nie stosuję kanonicznej formy tej metody, czyli nałożenie odżywki na końce, na skalp szamponu i spłukanie. Taka ochrona końcówek jest mi niepotrzebna, gdyż nie zauważyłam, żeby szampon w jakiś szczególny sposób je przesuszał. Jako OMO traktuję mycie włosów po olejowaniu, czy po nałożeniu maski przed myciem, na suche włosy.

W procedurze nie ma tak naprawdę niczego zaskakującego. Po wejściu do wanny wstępnie zmywam olej/maskę, nie jakoś dokładnie, tak tylko dla zwilżenia włosów. Następnie nakładam szampon na skórę głowy i po krótkim masażu, spłukuję.

Ostatnio do tego celu używam praktycznie tylko Equillibry aloesowej. W miarę delikatny, o idealnej konsystencji i przyjemnym zapachu, jak na razie jest dla mnie produktem idealnym. W kolejce na wypróbowanie czeka jeszcze szampon Biowax, który też nie zawiera SLSów, będę go testować po skończeniu Equillibry. Próbowałam mycia włosów pianką Facelle, ale, choć oleje zmywało się nim dobrze, nie byłam zachwycona ani komfortem użycia, ani efektami, więc po kilku próbach zarzuciłam mycie włosów produktami do tego nieprzeznaczonymi i teraz stawiam na delikatniejsze szampony.

Oczyszczanie

To dosyć szczególny sposób na mycie, stosuję go rzadko, zazwyczaj raz na dwa-trzy tygodnie, czasami raz na miesiąc. Nie mam ustalonego interwału, oczyszczam włosy, kiedy widzę, że stają się obciążone nabudowanymi na nich substancjami.

Szampon do oczyszczania ma być jak najprostszy, nie widzę więc powodu, żeby wydawać na niego dużych pieniędzy. Obecnie używam Avei pokrzywowej, którą kupiłam w osiedlowym sklepiku za 3zł i zapewne po skończeniu jej, kupię następną butelkę.

Przed oczyszczaniem nie nakładam niczego na włosy, mam wrażenie, że mija się to z celem. Na mokre włosy nakładam rozcieńczony wodą szampon i rozprowadzam go na całej długości. Wykonuję też, jak przy myciu odżywką, porządny masaż głowy. Po paru minutach spłukuję i nakładam odżywkę lub maskę bez silikonów. Włosy po oczyszczeniu są bardzo szczególne w dotyku, często określa się je jako skrzypiące. Z tego powodu oczyszczanie jest też na swój sposób przyjemne, choć moje problematyczne pasmo zawsze się po nim odzywa i muszę z nim walczyć przy rozczesywaniu.


Nie zawsze mam możliwość umycia włosów odżywką, czy nałożenia na nie czegokolwiek przed myciem. Na przykład teraz, kiedy siedzę na wsi, skłaniam się ku popularniejszej procedurze mycia, czyli szampon + odżywka d/s (choć dzisiaj już nie wytrzymałam i w pobliskim miasteczku kupiłam saszetkę Biowaxu - włosom zdecydowanie brakowało odżywienia). Wiadomo, że nie będę ze sobą wozić litrowego słoja odżywki, nie ma co się dawać zwariować włosomaniactwu. Jednak w normalnych warunkach zazwyczaj trzymam się tych trzech metod, bo na moich włosach, dają one najlepsze efekty.

piątek, 7 lutego 2014

Timotei, Precious Oils, Odżywka "Drogocenne olejki"

Odżywka Timotei to jeden z produktów, które dorwałam na słynnej, włosomaniaczej promocji w Biedronce. Czaiłam się na nią od pierwszego spojrzenia w gazetkę, bo olej arganowy w kosmetykach przyciąga mnie jak magnes. Miałam chwilę zawahania, gdy już na miejscu przeczytałam skład, ale mimo to, skusiłam się na eksperyment.





Skład (za wizażowym KWC):

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Dimethicone, Stearamidopropyl Dimethylamine, Jasminum Officinale (Jasmine) Flower Extract, Argania Spinosa Kernel Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Cocos Nucifera Oil, Behentrimonium Chloride, Paraffinum Liquidum, Amodimethicone, Cetrimonium Chloride, Glycerin, Parfum, Sodium Chlorid,e Dipropylene Glycol, Disodium EDTA, PEG-7, Propylheptyl Ether, PEG-150, Distearate Lactic Acid, DMDM Hydantoin, Phenoxyethanol, Butylphenyl Methylpropional, Linalool.

Jak widać, skład może wywoływać mieszane uczucia. Wprawdzie dosyć wysoko znajdują się ekstrakt z jaśminu i różnorakie oleje, ale na trzecim miejscu niezmywalny wodą silikon, na dalszym miejscu w składzie przypałętał się kolejny.

Mnie silikony nie są straszne, za to uwielbiam, gdy wysoko w składzie znajdują się oleje, więc nie wahałam się długo przed zgarnięciem tej odżywki do koszyka. 

Używam jej od tego czasu praktycznie po każdym myciu i jestem zachwycona. Konsystencję ma idealną, nie jest ani wodnista, ani zbyt zbita. Zapach jest dla mnie odrobinę zbyt intensywny, ale nie zalatuje nachalnie chemią, ot taki bliżej niezidentyfikowana, drogeryjna woń. Opakowanie jest wygodne, kosmetyk się z niego nie wylewa.

Aplikacja tej odżywki to sama przyjemność, ale najlepsze następuje dopiero po jej zmyciu. Byłam zaszokowana, gdy odkryłam, że to pierwszy kosmetyk, jaki poradził się z sianem, jakie tworzy mi się przy prawej skroni po użyciu jakiegokolwiek szamponu (dziwna sprawa, nawiasem mówiąc, nieważny jest skład szamponu, kołtun nie tworzy się wyłącznie przy myciu odżywką). "Silikony" - pomyślałam i z niepokojem czekałam na pierwsze oczyszczanie, po którym spodziewałam się ujrzeć na głowie znajomą masakrę. 

No i się zdziwiłam. Jasne, pasmo nadal było widocznie bardziej skołtunione niż reszta włosów, ale do tego, co działo się zanim odkryłam "Drogocenne olejki" nie było porównania. I tym właśnie Timotei mnie kupiło. Nie mogę nie chwalić produktu, któremu udało się choć trochę ujażmić mojego kołtuna.

Zapewne nie wszystkim ta odżywka podpasuje. Dziewczyny na KWC skarżyły się, że odrobinę za duża jej porcja i włosy stają się oklapnięte i obciążone, ja takiego efektu nie zauważyłam. Właściwie, jedyną jej wadą jest dostępność, nie widziałam jej nigdzie poza Biedrą. Podobno jest jeszcze w Almie, ale tego zweryfikować nie mogę, bo do tego sklepu nie chodzę.

Za 200ml odżywki zapłaciłam 5.99zł.

A jak wasze wrażenia po biedronkowych łowach? Jesteście zadowolone z zakupów, czy nie do końca?

poniedziałek, 3 lutego 2014

Aktualizacja włosowa - styczeń 2014

Z lekkim opóźnieniem podsumowuję, jak zmieniły się moje włosy w przeciągu ostatniego miesiąca. Nie był to dla nich czas zbyt łaskawy, wiadomo, zima, z jednej strony mróz na dworze, z drugiej wysuszone powietrze wewnątrz budynków. Mimo to nie przeżyłam jednak żadnych załamań włosowych, wszystko szło mniej więcej tak, jak zwykle.

Co do efektów:


Widzę pewną różnicę w długości, ale to akurat nieszczególnie mnie rusza, bo należę do wąskiej grupy społecznej włosomaniaczek, którym długość włosów kompletnie nie robi różnicy i mogłyby mieć włosy i przed ramiona "byle ładne i zdrowe". Jedyne miejsce, na którym mi zależy, czyli grzywka, którą z uporem próbuję zapuścić, nie ruszyło się za bardzo przez ten miesiąc, więc z przyrostu mimo wszystko, zadowolona nie jestem.

Jeśli chodzi o moją pielęgnację w styczniu, wyrobiłam sobie nawyk codziennego zapisywania, co dzisiaj swoim kłakom uczyniłam, żeby w razie czego mieć materiał do analizy i porównań. Zapisywałam to wszystko w Evernote, jeśli ktoś byłyby zainteresowany, to spis ten jest dostępny tutaj.

Lutowego spisu pielęgnacji nie prowadzę już w tym programie, postawiłam na kalendarz Google sprzężony z kontem, na którym mam tego bloga. Tak będzie dla mnie wygodniej, a dany miesiąc będzie w każdej chwili widoczny na samym dole mojego bloga. Niestety, kolejne etapy pielęgnacji w poszczególnych dniach są pomieszane (a właściwe uporządkowane - ale nie chronologicznie, tylko alfabetycznie), ale to nie wydaje mi się dużym problemem, a wpisywanie robi się dużo mniej problematyczne.

piątek, 31 stycznia 2014

Projekt Denko - styczeń 2014


Całkiem ładnie mi w tym miesiącu poszło. Wprawdzie zaczynając styczeń, wiele produktów miałam na wykończeniu, ale mimo to gromadka pustych opakowań robi na mnie wrażenie. Udało mi się skończyć kilka rzeczy, które zalegały mi w kosmetyczce zdecydowanie za długo, kilka innych pożegnałam z żalem, że tak szybko zobaczyłam dno opakowania. Ale po kolei.

1. Nivea Visage Young, żel do mycia twarzy - używałam go przez wiele lat i niezmiennie byłam zadowolona. Nadal nie mam do niego zastrzeżeń, ale chcę poszukać czegoś nowego, więc jak na razie nie kupię ponownie.
2. Biowax, Keratyna i Jedwab, maska do włosów - gęsta, treściwa, przyjemnie pachnąca maska. Efekty dawała bardzo przyjemne, zwłaszcza po dodaniu mąki ziemniaczanej. Na pewno kupię ponownie.
3. Alterra, Granat i Aloes, odżywka d/s - kompletnie nie sprawdza mi się na długości, ale jest bezkonkurencyjna do zabezpieczania końcówek. Na pewno kupię ponownie (w sumie, już to zrobiłam).
4. Cztery Pory Roku, rozgrzewający krem do rąk - dobry na zimę, faktycznie rozgrzewa i nawilża podrażnione zimnem dłonie. Na pewno kupię ponownie.
5. Nivea, odżywczy balsam do ciała pod prysznic, recenzja
6. Soraya, maseczka do cery mieszanej - nie wzbudziła we mnie zachwytu, a że nie przepadam za kosmetykami w saszetkach "na jeden raz", to raczej nie kupię ponownie.
7. Eveline, krem do rąk aloesowy - używałam go głównie do kremowania włosów. Jest lekki, przyjemnie pachnie i dobrze się rozprowadza, ale efekty jego działania nie zachwyciły mnie ani na dłoniach, ani na włosach. Raczej nie kupię ponownie.
8. Joanna, Sweet Fantasy, krem do rąk czekoladowy - nie przekonała mnie ani konsystencja, ani działanie, a zapach po krótkim czasie od otwarcia stał się nieznośnie chemiczny. Nie kupię ponownie.
9. Nivea, Long Repair, odżywka d/s - świetna, świetna i jeszcze raz świetna. Zapach trochę zbyt intensywny, ale to, co robi z włosami, w pełni to wynagradza. Na pewno kupię ponownie.
10. Regenerum, serum regenerujące do pięt, recenzja
11. Anida, krem odżwyczo-regenerujący z olejkiem arganowym - używałam go jako kremu do rąk, często mieszając z oliwką Babydream. Ma idealną konsystencję i przyjemny, delikatny zapach. Dobrze nawilża i szybko się wchłania. Na pewno kupię ponownie.


Jak jeszcze uda mi się ograniczyć kupowanie kosmetyków, to już w ogóle będę szczęśliwa.

środa, 29 stycznia 2014

Regenerum, regeneracyjne serum do pięt

Czas przedsesyjny zawsze jest dla mnie gorszy niż sama sesja. Projekty, ostatnie laborki, zerówki, zaliczenia - to, co następuje później to już praktycznie jak wakacje. Nie inaczej było tym razem, brakowało mi czasu na sen, a co dopiero mówić o blogowaniu. Ale teraz, gdy pozaliczałam wszystko, co dało się zaliczyć, mogę nareszcie spokojnie usiąść i nadrobić wszystko.

Dzisiaj będzie o produkcie przeznaczonym do pielęgnacji stóp, a konkretnie popękanych pięt.

Regenerum, regenerujące serum do pięt

Pierwsze, co mi przyszło do głowy, gdy zobaczyłam ten produkt to to, że firma Aflofarm ewidentnie ma problem z decyzją, jaką właściwie konsystencję powinno mieć serum. Miałam do czynienia z dwoma ich produktami, serum do paznokci i serum do pięt, i jeśli cokolwiek łączyło te dwa produkty, to na pewno nie była to konsystencja. Dodając do tego moje rozkminy z postu o serum do włosów Bioelexire, mogę oficjalnie stwierdzić, że zgłupiałam, nie wiem, czym jest serum i jak kiedyś dorwę świeczkę zapachową w formie serum, serum jabłkowe do picia, czy serum do mycia szyb, to się już prawie wcale nie zdziwię.

Powracając. Dla mnie ten produkt to po prostu krem, gęsty, o praktycznie niewyczuwalnym zapachu.

Ot, taki sobie kremik.

Wchłania się przyzwoicie, nigdy nie miałam z nim pod tym względem problemu. Zużyłam jedno opakowanie, nakładałam go na pięty po każdym prysznicu. No i powiem tak, szału nie ma. Regeneracji nie zauważyłam żadnej, nawilżać, to może to i trochę nawilża, ale spektakularnego efektu nie doświadczyłam. Ot, taki zwykły krem, nie szkodzi, ale i jakoś szczególnie nie pomaga. Pewnie przeszłabym koło niego obojętnie, gdyby nie jego cena. Kupiłam go za 19zł/30ml. Z tego, co się orientuję, teraz można go dostać za ok. 16zł, co nie zmienia faktu, że jak na taką objętość i skuteczność, jest to cena stanowczo za wysoka. Zdecydowanie nie polecam kupować tego produktu, dużo lepiej wyjdzie się, idąc do pierwszej lepszej sieciówki drogeryjnej i wybierając jakąś słuszną tubę kremu do stóp za mniej niż 10zł. Wyjdzie taniej i najprawdopodobniej tak samo, jak nie bardziej, skutecznie.

piątek, 17 stycznia 2014

Nivea, Odżywczy balsam do ciała pod prysznic

Dwie dotychczasowe recenzje kosmetyków, jakie zamieściłam na tym blogu ograniczały się do piania nad tym, jakie dane mazidło jest świetne. Tym razem będzie trochę inaczej. Do dzisiejszego produktu cały czas mam mocno mieszane uczucia, mimo że jest ze mną już kawałek czasu - przed chwilą wycisnęłam z tuby ostatnią jego kroplę


Zdjęcie ze strony rossnet.pl
Jakiś czas temu nad Wisłę zawitała głośno zapowiadana rewolucja - miało być nowatorsko, szybko i skutecznie. Czasochłonna procedura wklepywania w siebie balsamu miała być zastąpiona wtarciem w siebie kosmetyku i spłukaniem wodą. A efekty miały być ho ho, spektakularne. Gładka, miękka i nawilżona skóra, no po prostu marzenie.

Tyle teorii, a właściwie wyobraźni producenta. W praktyce wyszło średnio.

Najbardziej szwankuje w tym produkcie wygoda użytkowania. Opakowanie jest nieporęczne, a kiedy zostaną w nim resztki kosmetyku, wydobycie każdej kropli staje się walką. Ponadto, jest kompletnie nieprzeźroczyste, czego nie lubię, bo sprawdzać, ile mi jeszcze balsamu zostało mogłam jedynie ważąc butelkę w ręku. Że średnio skutecznie, raczej dodawać nie muszę.

Zapach przypomina mi krem Nivea, nie odrzuca, ale też nie jest w czołówce moich ulubionych aromatów. Rozsmarowanie nie przysparza większych problemów, spłukuje się też nieźle. Jednak na dłoniach pozostawia nieprzyjemny osad, którego nie da się zmyć bez użycia detergentu myjącego. Wiadomo, jak to się kończy, nakładamy balsam na jedną nogę, próbujemy nałożyć na drugą, butelka się brudzi od osadu z dłoni, staje się coraz bardziej śliska... Czyli im dalej w las z używaniem balsamu, tym gorzej.

Pomimo tego wszystkiego, co do efektów nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Skóra jest nawilżona i miękka, a efekt utrzymuje się do następnego mycia. 

No i mam zagwozdkę co do tego balsamu. Jeśli chodzi o same efekty - super, nie mogłabym chcieć niczego więcej. Sama formuła również się u mnie sprawdza, nigdy nie mogłam się zmotywować do regularnego balsamowania, a w tym wydaniu to po prostu kolejna rzecz, którą robię pod prysznicem. Z drugiej strony, te wszystkie nieprzyjemności podczas nakładania i obawa, że efekt nawilżenia może być równie powierzchowny, jak osad balsamu na skórze dłoni... Nie wiem, czy jeszcze go kupię. Zapewne jak zwykle, zadecyduję spontanicznie, będąc już w sklepie. A że cena do najniższych nie należy, a zapach nie zachwyca, to pewnie wezmę co innego.

Balsam można dostać w większości drogerii, widuję go też w supermarketach. Kosztuje ok. 17zł za 250ml.
.

wtorek, 14 stycznia 2014

Lovely, eliksir silnie nawilżający płytkę i skórki paznokcia + dzisiejsze zakupy

Sesja zbliża się wielkimi krokami, roboty na jest zatrzęsienie, a czasu na wszystko poza sprawami uczelnianymi z każdym dniem coraz mniej. Tak to bywa raz na pół roku. Tak więc dzisiaj trochę na szybko, ale już dawno chciałam opisać ten kosmetyk.

Długo szukałam na polskim rynku preparatu nawilżającego skórki. Nie płynu do usuwania ich, nie kremu do rąk, tylko czegoś, co by ujarzmiło moje okołopaznokciowe potwory. Przez długi czas poszukiwania spełzały na niczym, aż wreszcie, na niepozornej półce, schowane pośród lakierów do paznokci Lovely, znalazłam to cudeńko.



Producent twierdzi, że kosmetyk ma konsystencję galaretki i pachnie truskawką. Może chodziło mu o galaretkę z jednej z pierwszych faz zastygania, nie wiem, ja bym raczej użyła określenia "gęsty płyn". Zapach od biedy przypomina trochę przesterowane chemicznie truskawki. I na tym koniec marudzenia, poza detalami eliksir Lovely ma same zalety.

Nakładałam go codziennie przez miesiąc, hojnie smarując potraktowane wcześniej peelingiem skórki, nie omijając także płytki paznokci. Wchłonięcie się zajmowało chwilę, ale kosmetyk nie leje się z palców, ani nie brudzi, więc można w tym czasie spokojnie czytać książkę, albo używać komputera. No i nie jest to Regenerum, na którego wchłonięcie można czekać i czekać, a człowiek i tak kończy pracowicie wcierając sobie mazidło w dłonie.

Efekty? Dokładnie takie, jakich możnaby oczekiwać. Skórki są miękkie i nawilżone, a płytka paznokcia wygładzona. Nie wiedziałam, że nie tylko skóra, ale i sam paznokieć wymaga nawilżenia, a stosowanie tego kosmetyku dobitnie mi pokazało różnicę pomiędzy paznokciem "napitym" i tym przesuszonym. Jestem zachwycona tym eliksirem i na pewno kupię go jeszcze nie raz.

Buteleczka o pojemności 11ml kosztuje ok. 5zł i starcza na jakieś 1.5 miesiąca codziennego stosowania. Z tego, co wiem, marka Lovely jest dostępna tylko w Rossmannie, poprawcie mnie, jeśli się mylę.

A na koniec, efekt moich dzisiejszych łowów. Część zaplanowana, część spontaniczna, ale żadnego nie żałuję.


Na pierwszy ogień poszła Drogeria Natura. Czaiłam się na taki turban już w wakacje, kiedy jechałam do Berlina. Niestety, nie było ich w Primarku, więc kiedy wczoraj przeczytałam na Wizażu, że można je znaleźć w Naturze, nie zastanawiałam się długo.


Z tej paczki planowane, bo wydenkowane były odżywka Alterry i żel do twarzy. Ta pierwsza, choć po Bożemu, do spłukiwania na długości, szału mi nie robi, to jako zabezpieczenie końcówek sprawdza się idealnie. Chciałam wprawdzie wypróbować inną wersję, ale nie było, więc brałam co mieli. A żel do twarzy miał być jakiś z Garniera, ale ten był tańszy i zawiera łagodniejsze detergenty, więc wygrał bezdyskusyjnie.

Peeling Kolastyny, maska do rąk Ziaji i lakier Miss Sporty wpadły po trochu z potrzeby, o której przypomniałam sobie już w sklepie, a po trochu z chęci zrobienia sobie przyjemności po absolutnie wygranej laborce pół godziny wcześniej. W lakierze zauroczył mnie kolor, w peelingu oliwa z oliwek na drugim miejscu w składzie, a w masce do rąk to, że nie jest w saszetce jak te, których dotąd używałam. Zobaczymy, jak się będą sprawować.

Znacie te kosmetyki, używacie?

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Wstęp do denka, czyli co mam w mojej kosmetyczce.

Nowy Rok jest tradycyjnie czasem, w którym staramy się w jakiś sposób uporządkować swoje życie i wprowadzić w czyn pracowicie obmyślane w grudniu postanowienia. Jednym z moich noworocznych planów było wzięcie się na porządnie za denkowanie kosmetyków. Okazało się to idealnym pretekstem do zrobienia porządku w dawno nieodświeżanej szafce z mazidłami, wyrzucenia wszystkiego, co przeterminowane i spisania tego, co się nadaje do użytku i co będę wykańczać. Aż sama się zdziwiłam, jak niewiele tego zostało.

Zapraszam więc was do wizyty w mojej kosmetyczce.

Włosy


1. Joanna Rzepa, ampułki wzmacniające
2. Isana Hair Proffessional, odżywka do włosów z olejkiem arganowym
3. Equillibra, szampon aloesowy
4. Dabur, Vatika, olej migdałowy do włosów
5. L'Oreal, maska Elseve Total Repair 5
6. Kallos, Serical, mleczna maska do włosów
7. Biowax Keratyna i Jedwab, intensywnie regenerująca maseczka
8. Nivea, odżywka Long Repair
9. Cien, odżywka z prowitaminą Repair&Care
10. Biowax, szampon do włosów suchych i zniszczonych
11. Isana, odżywka Granat&Aloes
12. Isana, szampon Granat&Aloes
13. Bioelixire, serum do włosów z olejkiem arganowym (plus zapas)
14. Klettenwürzel Haaröl, olej do włosów
15. Radical, odżywka do włosów wzmacniająco-regenerująca

16. Avea, pokrzywowy szampon do włosów

Suma: 16

Ciało


17. Ziaja, mydło pod prysznic pomarańczowe
18. Nivea, odżywczy balsam pod prysznic
19. Ziaja, żel do higieny intymnej
20. Farmona, Tutti Frutti, peeling Melon&Arbuz
21. Luksja, płyn do kąpieli Blueberry Muffin

Suma: 5

Dłonie


22. Joanna, czekoladowy krem do rąk
23. Eveline, krem do rąk oliwka+masło karite
24. Eveline, krem do rąk aloesowy
25. Avon, zmywacz do paznokci
26. Cztery pory roku, peeling do rąk
27. Delia, bezacetonowy zmywacz do paznokci
28. Isana, zmywacz do paznokci
29. Regenerum, serum do paznokci i skórek
30. Anida, krem z olejkiem arganowym
31. Maść z witaminą A
32. Eveline, krem do usuwania skórek


33. Cztery Pory Roku, krem rozgrzewający do rąk
34. Lovely, płyn nawilżający do skórek i paznokci
35. Ziaja, wazelina biała

Suma: 14

Stopy

36. Regenerum, serum regenerujące do pięt
37. Delia Good Foot, krem do stóp

Suma: 2

Twarz


38. Perfecta, mleczko micelarne do demakijażu
39. Nivea Visage Young, żel do mycia twarzy
40. Nivea Visage Young, krem-podkład
41. Nivea Visage, nawilżający krem na noc
42. Perfecta, maseczka do skóry mieszanej
43. Soraya, maseczka do twarzy oczyszczająca
44. Ziaja, tonik do twarzy ogórkowy
45. Ziaja, krem na dzień i na noc do skóry suchej

Suma: 8

EDIT: Dopisuję, bo zapomniałam obfotografować
46. Ziaja, krem pod oczy z bławatkiem rozjaśniający cienie
47. L'Biotica, regenerujący krem do rzęs

Kolorówka


Tu nie będę się rozpisywać, bo to zdecydowanie zły pomysł, żebym ja się zabierała za nazywanie kolorów. Co jest, każdy widzi, a sztuk tego jest 16. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam, że po wyrzuceniu wszystkich nienadających się już do użytku lakierów, został mi zaledwie jeden kolorowy i jeden Fuzzy Coat.

Tak więc, podsumowując: 47 sztuk kosmetyków do pielęgnacji i 16 sztuk kolorówki, z takim bilansem zaczynam projekt denko. W sumie, jest mi on potrzebny tylko w zakresie kosmetyków do włosów, ale i tak będę spisywać wszystko, co by z innymi rodzajami mazideł też nie popłynąć.

Przepraszam was za marną jakość niektórych zdjęć - dopiero się uczę porządnie obsługiwać aparat, a szybko zapadający zmrok sprawy nie ułatwia.