niedziela, 6 kwietnia 2014

Zrzucam masę cz. I - odżywianie

Wiosna przyszła rozgościła się już u nas na dobre i jak to zwykle bywa, wiele osób odkryło, że ich figura po zimie pozostawia wiele do życzenia. Nie inaczej było ze mną. Szczegółów sytuacji, która skłoniła mnie do wzięcia się za siebie zdradzać nie będę, bo ani to szczególnie miłe nie było, ani nie ma się czym chwalić. Ważny jest efekt, czyli postanowienie, że czas coś ze sobą zrobić.

Jako że ten blog z założenia ma być urodowy, a uroda to przecież nie tylko kosmetyki, postanowiłam raz na jakiś czas opisywać jakąś część moich zmagań z własnym ciałem. Dzisiaj, na dobry początek, skupię się na tym, co i jak zmieniłam w swoim sposobie odżywiania.


Czasami, patrząc w swój talerz zastanawiam się, czy aby na pewno jestem kobietą. Stereotyp mówi, że powinnam znajdować satysfakcję we wcinaniu samych warzyw i owoców. Stereotyp mówi, że powinnam uciekać z krzykiem na widok mięsa, ewentualnie z okresową dyspensą na "mięsko z kurczaczka". Powinnam kochać czekoladę i być z nią w stanie nieustannej wojny.

Hmm. Nope.

Nie wiem, co mówią na ten temat dietetycy, ani co wykazują ostatnie badania, najważniejsze jest dla mnie to, co mówi mi mój organizm. A on ma na temat odżywiania jednoznaczną opinię. Lubię mięso i dobrze się po mięsie czuję. Tak, nawet po zabójczo czerwonej wołowinie. Nie lubię ani posiłków bez warzyw, ani posiłków składających się tylko z nich. Owoce fajnie zastępują słodycze, ale od jednego cukierka, czy garści żelek się ani nie umiera, ani nawet nie tyje (o ile nie jest to jedna garść co trzy minuty ;)).

No ale, nie da się schudnąć, nie zmieniając nic w swoim dotychczasowym życiu. Ja zmieniłam następujące rzeczy:

1. Nie chodzę głodna - to podstawa. Głód jest fatalnym doradcą, podpowiada nam to, co jest najbliżej pod ręką, a niestety, najczęściej nie jest to najlepsza opcja. Nie ustalam sobie sztywnych godzin posiłków, ale zawsze pilnuję, by mieć pod ręką odpowiednią ilość jedzenia i zaspokoić głód, gdy tylko go poczuję.

2. Piję odpowiednią ilość płynów - kolejna istotna sprawa. Czasami zdarza się, że to, co odczuwamy jako głód, jest po prostu pragnieniem i znika, kiedy uzupełnimy płyny w organiźmie. Poza tym, dobrze nawodniony organizm lepiej pracuje i ma więcej energii.

3. Zasada "później" - odkładanie rzeczy na później rzadko kończy się dobrze. Jednak kiedy w grę wchodzi apetyt na słodycze, czasami okazuje się ono zbawienne. Chodzi o to, żeby kiedy poczujemy apetyt na coś słodkiego, powiedzieć sobie "dobrze, ale później" - po obiedzie, jak skończysz czytać książkę, jak wrócisz do domu. Nie odmawiasz sobie, tylko przekładasz spełnienie zachcianki na kiedy indziej. A często okazuje się (zwłaszcza w opcji "po obiedzie"), że kiedy przyjdzie co do czego, to wcale Ci się już tego nie do końca zakazanego owocu nie chce.

4. Zdrowsze wybory - według mnie, klucz do skutecznego odchudzania. Banany są świetne w zastępowaniu mi słodyczy, tak samo mała ilość gorzkiej czekolady. Kiedy mam ochotę wyjść z chłopakiem coś zjeść w mieście, zamiast fast fooda, czy pizzy, idziemy na sushi, albo do baru mlecznego (może kotlet pożarski z surówką i kaszą to nie jest najzdrowsze danie na świecie, ale konkurencję z cheeseburgerem z frytkami wygrywa w cuglach ;) ).

Co ważne, ta metoda zadziała tylko jeśli będą to twoje wybory i muszą działać dla Ciebie. Co Ci da to, że mając ochotę na batona, zjesz banana, jeśli przez resztę dnia i tak będziesz myśleć o karmelu rozlewającym się po kruchym wafelku? Na każdego działa co innego i warto metodą prób i błędów znaleźć zamienniki, które na nas działają.

5. Nie zadręczam się - jeśli od x czasu "chodzi za mną" ten nieszczęsny karmel na kruchym wafelku, żadne zamienniki nie pomagają, to go w pewnym momencie po prostu jem. I tyle. Nie robię sobie wyrzutów, ani nie ustalam pokuty, ale...

6. Rezygnuję z tego, z czego rezygnacja nie jest problemem - jak pewnie łatwo było zauważyć, moją piętą achillesową są słodycze ;) Jednak rezygnacja z fast foodów i słodkich napojów okazała się dla mnie kompletnie bezproblemowa. Więc ograniczyłam je do minimum, dzięki czemu mogę sobie pozwolić na trochę większą swobodę tam, gdzie pokusa jest większa.

Jak widać, moje zasady są dosyć proste, co nie zmienia faktu, że działają. Zrzuciłam już 2 kilogramy, centymetry również ładnie spadają. I co najważniejsze, nie czuję jakichś specjalnych ograniczeń związanych z tym, że jestem na diecie, więc mam nadzieję, że tym łatwiej będzie utrzymać się przy dobrych nawykach, kiedy już osiągnę swoje cele.

A jak u was wygląda kwestia odchudzania? Dopadła was wiosenna mobilizacja? :)

2 komentarze:

  1. Dużo mądrych porad. Ja też planuję się wziąć za siebie. Wreszcie mogę. Póki co idzie mi topornie, bo jednak ciężko zwalczyć te niezdrowe nawyki... ale w końcu to inwestycja, nie? w samego siebie, czyli najlepsza! Najgorzej, jak nie mam czasu zjeść posiłku o odpowiedniej porze, to potem rzucam się, jak zwierzątko na moją lodówkę... eh
    Trzymam za Ciebie kciuki, mam nadzieję, że nam obu się powiedzie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, to jest najlepsza inwestycja, jaką możemy zrobić! Trzymam kciuki także za Ciebie, oby nam się udało dojść do wymarzonej sylwetki :)

      Usuń